Książek, konferencji, badań, rozpraw naukowych, blogów, kłótni, łez w tym temacie to było już milion. A może nawet dwadzieścia dwa miliony i trzy.
Mój umysł wraca do tego tematu średnio raz na godzinę. Zaufanie sobie. Zaufanie komuś. Zaufanie czemuś. Zaufanie. Zaufanie. Zaufanie.

Wczoraj jadąc samochodem tysiąc pięćsetny osiemnasty kilometr słuchałam audiobooka takiego jednego. I padł tam tekst, że aż mnie zamurowało. Usłyszałam porównanie zaufania do oddechu. Aaaa! Czemu ja na to wcześniej nie trafiłam. Czemu? Czemu? Czeeeeeemu?
Brzmiał ten kawałek mniej więcej tak:
Z zaufaniem jest trochę jak z oddechem. Wydychasz powietrze z płuc i w sumie to nie wiesz, czy będziesz miał z czego wziąć wdech. A jednak nie panikujesz pomiędzy oddechami. Po prostu ufasz, że on tam będzie, kiedy przyjdzie czas właśnie na TEN wdech.
Amen. Shanti. Yes. W punkt. Szach mat. Pozamiatane. Makao i po makale. I komu to przeszkadzało?

Jestem psychologiem specjalizującym się w tematyce wstydu i odwagi. Współpracuję z osobami i zespołami świadcząc usługi coachingowe i szkoleniowe zarówno dla klientów prywatnych, jak i biznesowych.