Najpierw myślałam, że to chodzi o to, żeby nie mówić ludziom za dużo. Potem zaczęłam mówić i ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że to nie było to. Więc po kolejnych warsztatach, terapiach, sesjach odkryłam: wiem! Aśka to chodzi o granice. (Nie) Stawiane przeze mnie granice. Zaczęłam więc stawiać. I ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że właściwie to lepiej lub gorzej ale jednak ja to umiem je już stawiać i tu wcale nie leży problem. Więc sfrustrowana brakiem przełomu usiadłam i zadałam sobie pytanie: no to kurna o co chodzi?

I jak grom z jasnego nieba pierdzielnął mnie wniosek. Problem nie leży w mówieniu, ani granicach, ani nawet świadomości, tylko...
W (nie)radzeniu sobie z własnym dyskomfortem, który towarzyszy mi, kiedy ktoś się smuci, irytuje, złości, gniewa, żali, że te granice tam postawiłam. Bo przecież nie chcę(my) rozczarować innych. Nie chcemy robić kłopotu. Przykrości. Straszności. Ale... jest tak, jak mówi Brené Brown:
nie myśl sobie, że możesz ćwiczyć się w odwadze, nie ćwicząc jednocześnie mięśnia dźwigającego „rozczarowanie” innych.
Choć szczerze mówiąc, to nie chodzi o dźwiganie czegokolwiek. Bo cokolwiek ta druga strona poczuła nie należy brać tego na swoje barki - tylko trzeba zostawić z czułością i życzliwością obok osoby je przeżywającej. A następnie kłaniając się jej w pół pasa powiedzieć: Kocham Cię. A żal, złość, smutek są Twoje, więc zostawiam je tu przy Tobie.

Jestem psychologiem specjalizującym się w tematyce wstydu i odwagi. Współpracuję z osobami i zespołami świadcząc usługi coachingowe i szkoleniowe zarówno dla klientów prywatnych, jak i biznesowych.