Te Święta przypominają nam o śmierci i odradzaniu. Niezależnie od tego, jakiego Boga wyznajemy albo czy w ogóle w coś wierzymy, to śmierć i narodziny, czy tego chcemy czy nie, dotyczą nas wszystkich.
Narodziny lubimy, cieszą nas, radują, ekscytują. Śmierci raczej nie. Łzy, strach, smutek - tego nie lubimy doświadczać. Dobra wiadomość jest taka, że śmierć i narodziny idą w parze. Jeśli coś umiera, odchodzi, to na miejsce tego pojawi się z pewnością coś nowego. Zła wiadomość jest taka, że one idą w parze. Jeśli coś się rodzi, to za jakiś czas umrze, skończy się, odejdzie.
Im jestem starsza (mądrzejsza?), tym bardziej czuję, że życie polega na wdzięcznym poruszaniu się pomiędzy jednym a drugim z pokorą do faktu, że nic nie trwa wiecznie. I choć buntuję się przynajmniej raz na tydzień na to, że dobry stan ukojenia czy szczęścia nie trwa dłużej, to ulgę przynosi mi myśleć, że kiedy boli, to też nie na zawsze.
Ergo więc (jak zwykła mawiać moja koleżanka) życzę nam, na teraz i na zawsze, umiejętności nieprzywiązywania się do tego, co łatwe i do tego, co trudne. Jedno i drugie minie, niezależnie od tego, czy się to nam podoba czy nie.
Święta, czy będą dla nas radosne czy nie, też nie będą trwać wiecznie.
Jestem psychologiem specjalizującym się w tematyce wstydu i odwagi. Współpracuję z osobami i zespołami świadcząc usługi coachingowe i szkoleniowe zarówno dla klientów prywatnych, jak i biznesowych.