#throwbackthursday jak to mówią. Czyli co kiedyś tam wydarzyło się w jakiś tam czwartek. Idzie taka historia na dobranoc, bo od dawien dawna wiadomo, że czwartek to jakby piątek tylko z winem przed piątkowym drinem...
San Antonio, Texas, restauracja hotelowa, w którym mamy warsztaty. Wieczór przed ich rozpoczęciem spotykam się z moimi koleżankami na kolacji i trunkach. Siadamy, gadamy, jedna przez drugą, co u kogo, która co teraz robi, jak tam mąż, dzieci, chłopak, wakacje, co, czy kupiłaś tę książkę, co wtedy ci mówiłam, jak było, kiedy, czy fajnie, czy dobry rok, kto był wtedy, kogo nie znamy, a kto już nas zna a kto nie, a czemu tak, a jakby co - no wiecie tratatatatatata...
Przychodzi Pani kelnerka i pyta czy jesteśmy gotowe złożyć zamówienie na napoje. Z pewnością policjanta namierzającego druzgocząco wysoką prędkość samochodu na kamerze, odpowiadamy: of kors. Zamieramy na chwilę w rozmowie o tym co słychać ale... przezornie znając dynamikę procesów rozmowy, żeby nie wytracić momentum, tę samą intensywność trajkotania zamieniamy na pytania dotyczące oferowanych drinków… no więc klasycznie jedna przez drugą, co u kogo w karcie jest, kto tego próbował, co lubi, jak to smakuje, kiedy ostatnio, czy fajnie, kto był, kogo nie znamy…. tratatatatatata. Pani kelnerka cierpliwie tłumaczy, wyjaśnia, objaśnia, informuje i skrzętnie notuje. Na koniec tej szalenie obfitej w słowa o procentach, promilach, smakach, dodatkach alkoholowych dzielna powtarza nam, bo już same się pogubiłyśmy, kto co zamówił. Chwała jej za to bo sprawdza czy się zgadza... nic się nie zgadza, bo wiadomo ta lubi mohito ale jednak bez tamtego, ta woli białe wino ale z odrobiną lodu, tamta znowu nie chce krwawej mery takiej ostrej tylko mniej żeby było… wiecie… masakra. Po teksańsku: Masakrła.
No anyway (po amerykańsku eniłej) - na koniec życzliwie mówimy do niej: ale narobiłyśmy bałaganu (po amerykańsku nie używam słowa bałagan, bo druga jego część źle im się kojarzy)... bo wie Pani my chyba pozmieniałyśmy każdy możliwy trunek - w sumie przestały już być tym, czym w zamierzeniu miały w przepisie być. Na co pani kelnerka z uśmiechem mówi zdanie KLUCZ, zdanie WYTRYCH, zdanie otwierające KODEM źrenicy klucz do sejfu narodów i władców możnych tego świata a nawet bogiń poprzednich wcieleń:
I am here to serve, not to judge!
Jaciiiiiieeeeee. Ja jestem tu, żeby służyć a nie oceniać.
Każdy z nas powinien być taką san-antońską kelnerką! Everybody! Co nie? What not? ;)
Jestem psychologiem specjalizującym się w tematyce wstydu i odwagi. Współpracuję z osobami i zespołami świadcząc usługi coachingowe i szkoleniowe zarówno dla klientów prywatnych, jak i biznesowych.