Jest taka koncepcja, taki sposób życia, który nazywa się: radykalną akceptacją. W skrócie to taka zgoda przez duże ZGO na to, co jest. Że nie ma boksowania z rzeczywistością, że to nie takie, że tamto śmakie, owakie, a chcieliśmy srakie. Jest totalna akceptacja.

I ja nie mam problemu z radykalną akceptacją czekolady. Albo kawy. Albo głębokich rozmów. Albo oglądania po raz setny Przyjaciół. Nie mam też problemu z radykalną akceptacją siavasany w jodze, wolnego miejsca parkingowego czy kinder niespodzianki z zabawką, której jeszcze nie mam ;)
Ja mam problem z radykalną akceptacją niedowiezionych materiałów z drukarni na warsztat, zimna wilgotnego co przenika wszystkie moje kurtki, braku czekolady już nie mówiąc o kawie, odjeżdżającego autobusu, kaszlu męczącego czy „braku” czasu na to czy tamto. No z tym trudniej. Wiadomo.
Ale okazuje się, że ta radykalna myśl o radykalnej akceptacji obejmuje obydwie odsłony życia. Wiem wiem... spodziewaliśmy się tego ;)
Ergo taki czelendż na jutro dla nas. Gdyby tak równiutko od wstania do zaśnięcia zaakceptować WSZYSTKO, co się wydarzy bez wyjątków...? Hę? Hę? Czy ja słyszę aplauz i oklaski?!
Świetnie. No to jedziemy. Jakby powiedzieli fani Wisły Kraków: jazda jazda biała gwiazda! ;)
Wtorek radykalnej akceptacji worek.

Jestem psychologiem specjalizującym się w tematyce wstydu i odwagi. Współpracuję z osobami i zespołami świadcząc usługi coachingowe i szkoleniowe zarówno dla klientów prywatnych, jak i biznesowych.