Dobra, dla wspólnej radości i nabijania się z samej siebie, opowiem Wam historię tego zdjęcia ale musicie mi obiecać, że nikomu nie powiecie. Aha i jedyny emotikon jaki wstawicie to będzie serce!
No więc tak. Pierwszy raz poleciałam do Brené Brown w 2014 roku i potem już właściwie co roku a czasem dwa razy w roku u niej jestem. Ale dopiero w 2017 zdobyłam się na odwagę poprosić ją o zdjęcie… wiecie, wstyd, te sprawy… No więc mieliśmy mieć z nią warsztaty od 9 rano. Ja już w hotelu nie spałam chyba od 3 rano ichniejszego czasu, bo to było dwa dni po przylocie, więc jet lag miał się świetnie.
No w każdym razie obudziłam się w tym hotelu w środku nocy i myślę sobie:
Dziżaz Krajst (skoro na ziemi amerykańskiej) co ja będę robić do tej 8, kiedy będę musiała wyjechać z hotelu na warsztaty. Myślę, myślę, myślę… co robić, co robić, co robić… no wiecie, akurat tam była siłownia czynna całą dobę ale mimo obudzenia, mój umysł szybko doszedł do wniosku, że to jednak szalony pomysł robić o tej porze pompki i takie tam. Przyznałam mu rację. Znacznie lepszym pomysłem byłoby obejrzeć coś w tv ale ta pora też jakoś nie obfituje specjalnie w rarytasy. Więc wybrałam prysznic, a że zajęło mi to 20min to zostało mi jeszcze 4h 40min czasu do zagospodarowania. Może ta siłownia jednak, pomyślałam ale z pomocą przyszedł umysł… nie no właśnie się wykąpałaś, potem znowu by trzeba, bez sensu. Ponownie przyznałam mu rację. Postanowiłam przy suszeniu włosów zrobić użytek z lokówki, którą oczywiście spakowałam z kraju nad Wisłą. A, że oni mają inne wtyczki i napięcie prądu to czas, który ta lokówka potrzebowała, żeby się nagrzać trwał prawie tyle co lot Warszawa-Houston. No ale miałam 4h i już wtedy 38min więc spoko, ja i moja lokówka miałyśmy czas. No więc pokręciłam sobie te włosy słowiańsko, bo pamiętam skąd się wywodzę, jak śpiewała dżeni from the blok.
Zrobię przyspieszenie, bo przecież nie interesuje was, że byłam pierwsza w restauracji na śniadaniu o 6 rano… i nawet gofry jeszcze ziewały.
Zabrałam się do biura Brené na warsztaty ok 8:15. Wszyscy przyszliśmy do biura wcześniej, żeby wiecie… pogadać, napić się kawy, poprzytulać (wtedy było można) no i generalnie tak jakoś oswoić, bo się dawno nie widzieliśmy. No i pijemy, gadamy, śmiejemy się a ja wiem, że lada moment przyjdzie Brene i muszę wybrać taki dobry moment, żeby dać jej prezent z kraju nad Wisłą. Bo jak się wejdzie już w warsztaty to potem ciężko, więc pomyślałam, dam jej to jeszcze przed. Prezentem była oprawiona w ramkę lista cytatów różnych osób, które zebrałam na fb pewnego dnia. Cytaty dotyczyły tego, co badania Brene i jej osoba wniosły w życie tych osób. Przetłumaczyłam na angielski, oprawiłam i byłam gotowa wręczać jej w prezencie. Ja z kawą, ona weszła. Dałam jej parę minut. Poczekałam. Piłam łyk za łykiem i okiem wodziłam za jej posturą, żeby wiedzieć kiedy najlepiej zaatakować prezentem. NIe wiem (tak naprawdę wiem, bo ja jestem nieśmiała strasznie) czemu bardzo to przeżywałam. Zaczęło mi bić serce, oddech itp itd. Myślę sobie, Chmura weź się ogarnij. Już ją widziałaś, już z nią byłaś na warsztatach, ogarnij się. Mój oddech i brzuch jednak wiedział swoje.
Zobaczyłam, że idzie do sali warsztatowej wiec cichutko ze słowiańską gracją i lokami pobiegłam za nią. Wchodzę do sali widzę, że coś robi przy laptopie swoim. Podchodzę i mówię, choć z przejęcia nie pamiętałam połowy angielskiego, że jeszcze przed zajęciami chciałam jej dać takie coś. No i tłumaczę już mając o dwa słówka w głowie więcej: że people, że wdzięczni, że good job, że może odwiedzi Coountry nad Wisłą itp. Ona bierze prezent do ręki, otwiera i zaczyna czytać. Po chwili mówi: „Nie mogę teraz czytać, bo się zaraz popłaczę ze wzruszenia. Przeczytam później ale bardzo bardzo dziękuję.” Zrobiłyśmy sobie TO zdjęcie na pamiątkę a potem mnie wyściskała (bo wtedy można było).
Następnie ja z gracją kolumny greckiej, która jednak utkwiona w miejscu jest, chciałam się jak najszybciej ruszyć przejęta całą sytuacją. Uruchomiłam taneczny ruch stopami zwany pivotem (dla niewtajemniczonych w tańcu, obrót) i ruszyłam przed siebie czując orzełka na piersi, flagę w dłoniach i Dąbrowskiego w uszach. Z dumą prawie wyszłam z sali warsztatowej ciesząc się jak dziecko. Prawie wyszłam, bo zatrzymały mnie słowa Brene: hej dżoana, super masz te włosy, jak ty je kręcisz? (nie dziwię się jej uwadze, bo musicie wiedzieć, że mając te 4h naprawdę poświęciłam sporo uwagi puklom włosów szczególnie tym z tyłu, które wymagają zwinności nadgarstków i nie lada wyobraźni).
No ale wracając do Brené… Moja część mózgu odpowiadająca za język angielski nie mogła uwierzyć, że Brene mnie pyta o to, jak kręcę włosy więc zignorowała to i zamieniła komunikat: Masz jet-leg obudź się, ta konwersacja nie istnieje i nie idź za białym królikiem. Ale ponownie padło pytanie i ona z żywym zainteresowaniem stała czekając na odpowiedź. Nie dosyć, że jeszcze nie wyszłam z oszołomienia poprzednim zdarzeniem, to doszło kolejne. Opuściło mnie w tej chwili wszystko. Uważność, obecność, radość, ciekawość, wdzięczność i najważniejsze… angielski fryzjerski. Obecny był ze mną tylko jeden stan… paraliżu. Bo każda wydłużająca się sekunda zbliżała mnie do konieczności opisania jej mojej lokówki. I wszystko by mogło pójść dobrze, gdybym jednak pamiętała wtedy jak jest kurwa po angielsku:
...stożkowa lokówka!!!
Nie pamiętałam ale wiedziałam, że coś wymyślę - kolejna sekunda tyk, tyk, tyk, tyk… na szczęście moi państwo ja angielskiego uczyłam się od zawsze, wszędzie się uczę, w samochodzie, w samolocie.. wszędzie, jak prezydent. I wtem przypomniałam sobie święte słowa mojego pierwszego nauczyciela angielskiego Pana Laskowskiego, którego serdecznie pozdrawiam. Dał mi kiedyś radę za milion….
„Asiu, jak nie będziesz znać jakiegoś słowa, nie martw się - po prostu opisz je innymi słowami”.
„Jestem uratowana! Pomyślałam, uff uratowana jak Tom Hanks na tej wyspie albo Kevin, kiedy pozbył się złodziejaszków… I z gracją słowiańskiego loka odpowiedziałam:
„You know Brené… it’s like a needle but it is hot”.
Od tej pory pamiętam dwie rzeczy - prezenty wręczaj z prostymi włosami a stożek to po angielsku cone.
Dobranoc Państwu,
Pisała dzisiaj do państwa Gorąca Igła.
Jestem psychologiem specjalizującym się w tematyce wstydu i odwagi. Współpracuję z osobami i zespołami świadcząc usługi coachingowe i szkoleniowe zarówno dla klientów prywatnych, jak i biznesowych.