W chwilach określanych mianem "o ja prdl" sięgam do historii, bo tam dużo nadziei w sumie. A jak sobie po nią posięgam, to wnioski mam następujące.
- Takie oto średniowiecze weźmy najpierw: "Kobiety w średniowieczu były podległe władzy mężczyzn: ojca, a po zamążpójściu – męża. Zależność była całkowita. Drugą, obok małżeństwa, godną szacunku formą życia kobiet stanowiło życie klasztorne."
- Potem coś zaczęło drgać: "Bardzo powoli rósł wpływ kobiet na sferę publiczną, choć miał on w dużej mierze charakter pośredni. Żony asystowały mężom i pełniły funkcje reprezentacyjne. Znane są również przypadki, gdy wpływały na bieg spraw publicznych za pośrednictwem mężów. Ale żeby nie było to Aktywność kobiet budziła opór i krytykę szlachty." - swoją drogą szok, co nie? ;)
- "Nauka kobiet była traktowana jako mniej ważna i znacznie mniej kobiet niż mężczyzn potrafiło czytać i pisać." - sprytne.
- Aż tu nagle... "Na pierwszą połowę XIX wieku datuje się – za sprawą środowiska entuzjastek – początek polskiego ruchu kobiecego."
Mogłabym dalej i dalej, i dalej. Pamiętajmy, ile już się zmieniło. Bardzo dużo już było przewrotów wszelakich. Do niedawna nie miałyśmy prawa studiować. Do niedawna głosować. Do niedawna rozwodzić. Wyrażać swojego zdania.
Już pisałam kiedyś o gniewie w tym kontekście i poczuciu niesprawiedliwości. One są potrzebne do kolejnego przełomu za co w sumie można im podziękować. To energia, a energia nie znika. Ona się kumuluje...
Pisałam to ja entuzjastka. Absolwentka uniwersytetu. Głosująca w wyborach. Rozwiedziona i wkurwiona.
Jestem psychologiem specjalizującym się w tematyce wstydu i odwagi. Współpracuję z osobami i zespołami świadcząc usługi coachingowe i szkoleniowe zarówno dla klientów prywatnych, jak i biznesowych.