Ja wiem, że badania naukowe dla wielu są drzwiami do wiary, że coś jest jednak prawdą. W energicznym tańcu w naszych głowach przeplatają się pytania: Co na to nauka? Czy ktoś już to zbadał? Co wychodzi w badaniach? Czy replikowali? itd.
Tyle tylko, że to taniec intelektu, nie serca.
Ja też lubię tę mózgową soczewkę patrzenia na świat. Brené Brown po części pewnie i dlatego mnie pociągnęła za sobą, bo sprawy wrażliwości, odwagi, porażek badała, mierzyła, oglądała. Aczkolwiek… mam wrażenie, że chyba zaczynamy przeginać wahadło w tę jedną stronę. Mam wrażenie, że zaczynamy pomijać zjawisko czucia w sobie. Czyli szukania odpowiedzi na pytania: Co to dla mnie znaczy? Jakie to dla mnie jest? Czy ja to lubię|? Czy to coś jest dla mnie po prostu dobre czy niedobre? Czy nam służy czy nie? Wspiera czy blokuje?
Zanim poczujemy, jaki na nas ma to wpływ, to szukamy odpowiedzi w badaniach. Tracimy krok za krokiem, rok za rokiem umiejętność kontaktowania się z samymi sobą na rzecz: Co nauka na to? Czy ktoś już to zbadał? Co wychodzi w badaniach? A jaki ja jestem w tym teście? Niebieski czy czerwony. Co mówią badania o tym, co mi posłuży? Paleo czy wegańska? Czy lepiej jeść 6 mniejszych czy pościć? Jakie są wyniki? Na jakich próbach? Itd.
Dlaczego czucie jest takie trudne? Bo wymaga czasu, samoobserwacji, słuchania siebie i uważności a tego albo nie umiemy albo nie lubimy. Szybciej sprawdzić w google niż poczuć w sobie. A i trafność wyniku dyskutowalna przez wielu: Ale Asia skąd mam wiedzieć, co czuję i co mi to mówi? Skąd wiem, że tego chcę? A skąd, że to dla mnie dobre?
Jak to skąd? Z serca, panie!
Bo kiedy zgubimy serce, to zgubimy wszystko.
Jestem psychologiem specjalizującym się w tematyce wstydu i odwagi. Współpracuję z osobami i zespołami świadcząc usługi coachingowe i szkoleniowe zarówno dla klientów prywatnych, jak i biznesowych.